Strona na Facebooku
Powrót na stronę główną

HISTORIA SEKCJI KAJAKARSKIEJ (TURYSTYKI WODNEJ)

Sekcja Kajakarska Koła PTTK Pracowników Politechniki Poznańskiej istniała w latach 1973-2001. Niniejszy zarys ma charakter wybiórczy. Nazwiska uczestników spływów zestawiono jedynie za lata 1989-2001, zaś część opisowa dotyczy w zasadzie tylko tych eskapad, w których brał udział autor opracowania (M. Antkowiak). Pozostaje więc miejsce na przyszłe uzupełnienia i komentarze - na przykład dokładny topograficzny opis spływowych tras.

Aby nie zostawiać najgorszego na koniec, w roku 2001 Sekcja Kajakarska straciła swój sprzęt pływający, który jeszcze przed spływem zniknął z hangaru przy moście św. Rocha. Od strony formalnej sprawa została już zamknięta (policja - prokuratura - umorzenie postępowania - komisja likwidacyjna Koła PTTK nad jedynym nie skradzionym kadłubem), a na potrzeby spływu wypożyczyliśmy kajaki od innej instytucji (szkoły w Czaplinku). Pomijając stratę materialną oraz sentyment do używanego przez wiele lat sprzętu warto przypomnieć, że pięć żółtych łajb kryło w sobie wysiłek wielu "sezonów konserwatorskich". Corocznie bowiem przed wyjazdem na rzeki i jeziora spotykaliśmy się po kilka razy na łatanie kadłubów, naprawę wioseł, regulację sterów i tym podobne zabiegi. Nasze śmigłe łodzie wraz z wiosłami i kapokami zostały zakupione w roku 1981 z funduszy Działu Socjalnego. W tym samym sezonie 1981/82 politechniczni kajakarze dokonali kilku technicznych ulepszeń:

  • zdemontowano standardowe siedzenia, zastępując je nowo wykonanymi podłogami z listew
  • wykonano i zamontowano stery
  • w udostępnionym hangarze zamontowano stelaże do przechowywania kajaków w okresie zimowym

(na podstawie sprawozdania z działalności sekcji kajakowej w sezonie 1981/82, sporządzonego przez T. Piechowiaka).

Po dwudziestu latach nasz sprzęt pływający zakończył swą wierną służbę. Traf chciał jednak, iż właśnie w roku poprzedzającym kradzież zostały dorobione nowiutkie, błyszczące stery (Z. Szymański). Przechowane na szczęście z dala od fatalnego hangaru, czekają na osadzenie w nowych kajakach. Póki co będziemy sobie jakoś radzić...

... ale jest nadzieja...

Przez większą część swych dziejów Sekcja Kajakarska miała opiekuna z ramienia Koła PTTK. Funkcję tę pełnili kolejno:

  • Marek Sowiński (do 1982)
  • Tadeusz Piechowiak (1982-92)
  • Marek Sowiński; (1992-93)
  • Adam Meissner (1993-99).

Oprócz tego każda ekipa spływowa zwykle powoływała w swym gronie nieformalnego kierownika (później przyjął się bardziej stylowy tytuł "komandora"), na którym spoczywał przede wszystkim ciężar podejmowania różnych strategicznych decyzji, koordynowania eskapady, a także reprezentowania grupy w kontaktach z miejscową ludnością (właścicielami terenu) i funkcjonariuszami leśnictwa. Wydaje się, iż z biegiem lat spływowy "ustrój polityczny" stopniowo się demokratyzował, tzn. rozstrzygnięć dokonywano w sposób coraz bardziej kolektywny. Czy było to korzystne? - na to pytanie musieliby odpowiedzieć sami uczestnicy.

Kameralna liczebność grupy - ograniczona liczbą kajaków - pozwalała na tworzenie jakby tymczasowej rodziny, wspólnie się zaopatrującej i wspólnie rozwiązującej codzienne problemy.

 

Jak dotąd uczestnicy spływów mieli zbieżne pojęcie na temat spędzania wolnego czasu na łonie przyrody, w miarę możliwości daleko od wakacyjnych tłumów i głośnej rozrywki wzmacnianej alkoholem. Nasuwają się skojarzenia z grzecznym harcerstwem, ale weźmy choćby strój. Któryż szanujący się skaut paraduje w wilgotnych szmatach i tenisówkach!? My bez skrępowania pozwalaliśmy sobie na taką nieprzyzwoitość nawet w miejscach publicznych. Nasze panie, rzecz jasna, zachowywały fason w najsurowszych warunkach.

Zdrowy typ wakacyjnego życia znajdował wyraz w doborowym menu. Jedną z jego żelaznych pozycji stanowiły mieszane surówki do obiadu, wprowadzone około roku 1990 (wersja oryginalna z kwaśną śmietaną - A. Szaflarski), a następnie poddawane rozlicznym udoskonaleniom pod względem składu i techniki przyrządzania. Pijało się też rozmaite zioła o dobroczynnym działaniu (miętę, pokrzywę, babkę), jednak świeżo zerwany materiał roślinny powoli ustępował miejsca wygodniejszym w użyciu herbatkom ekspresowym. Spływowej kuchni nie można jednak zarzucić wygodnictwa, gdyż na stole (czyli na trawie...) pojawiały się dania coraz ambitniejsze, wymagające sporo kucharskiego wysiłku i finezji w posługiwaniu się polowym sprzętem. O ile na przełomie lat 80-tych i 90-tych główną (zresztą niezłą) przekąską był chleb ze smalcem, to z późniejszych lat pozostają w miłym wspomnieniu takie specjały, jak na przykład: ryż z musem jabłkowym (A. Kaczmarek), pierogi z jagodami (M. Ludwisiak)... oraz zapiekane naleśniki faszerowane mieszanką serowo-warzywną (H. Ludwisiak).

Do zadań wymagających zdecydowania, trafności oceny i wyczucia taktycznego należało zawsze wyszukiwanie miejsca na biwak. Postoje na tłocznych namiotowiskach traktowane były jako ostateczność. Niekiedy jednak chęć skrywania się w zacisznym ustroniu sprowadzała na naszą głowę rozmaite służby interwencyjne. Najczęściej zjawiali się wczesnym rankiem panowie z leśnictwa, z którymi kierownik spływu bardziej lub mniej skutecznie pertraktował co do wysokości opłaty za rozbicie namiotów. PRAWIE nigdy nie zatrzymaliśmy się w rezerwatach (chyba że ich granice były trudne do ustalenia, albo naglił zbliżający się zmierzch - daty i miejsca przemilczmy). Na poligonie drawskim w roku 1991 odwiedził nas - sympatycznie uzbrojony - patrol wojskowy, sugerując, abyśmy zwinęli obóz najpóźniej do rana. Bywało jeszcze gorzej. Kiedyś w środku nocy pijany jegomość zabłądził samochodem na leśnych dróżkach i już, już wjeżdżał w uśpione namioty. Naprzeciw owego straceńca wyskoczył - naprawdę w ostatniej chwili! - wyrwany ze snu ówczesny szef spływu (A. Szaflarski) z namiotowym masztem w dłoni. Konfrontacja skończyła się w miarę uprzejmym objaśnieniem drogi...

Czas wolny na lądzie spędzało się według uznania. Szczególną popularność zdobyły sobie takie rozrywki jak: śmigłe frisbee, grzechotliwe kości, elitarny brydż (inicjator i spiritus movens P. Siwak) ... oraz przydźwigane przez J. Ozorowskiego dostojne boule (wg eksperta K. Szymańskiej poprawna nazwa to: pentanque). Oprócz tych lżejszych gatunkowo zabaw zwiedzaliśmy niekiedy w okolicy jakąś lokalną atrakcję. Można tu wymienić: rezerwat archeologiczny Kamienne Kręgi w Odrach (Wda 1989), poradzieckie urządzenia wojskowe w Bornem Sulinowie (Piława 1995), elektrownię wodną na tamie w Bledzewie (zwiedziliśmy ją od wewnątrz, słuchając fachowych objaśnień personelu oraz naszego własnego szefostwa - A. Szaflarskiego) i bunkry Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (Obra 1997).

W roku 2001 wybieraliśmy się do PODOBNO niesamowitego rezerwatu "Diabli Skok", gdzie bierze swój początek rzeka Rurzyca i wegetuje unikalna górska roślinność. Niestety, ciągły deszcz przeszkodził nam w realizacji tego planu. Ale Diabli Skok nie zając, nie ucieknie. Techniczne wyszkolenie załóg z reguły pozwalało skutecznie stawiać czoła wszelkim podstępnym przeszkodom na rzece. Od reguły zdarzały się wszakże wyjątki. Wymieńmy najbardziej spektakularne z nich, zakończone pełną, klasyczną kąpielą wespół z bagażem:

  • złe rozpoznanie niebezpiecznej sytuacji przez sternika przy poprzecznej kłodzie na Drawie 1991 (M. Antkowiak + K. Balińska)
  • W. Gawęcki + K. Szymańska na Słupi 1996 (tego samego dnia L. Sowiński łamie sobie obojczyk)
  • nagły wzrost poziomu wody i nasilenie nurtu po otwarciu śluzy na Słupi 1996 (P. Siwak + M. Miądowicz)
  • dziwny manewr, również na Słupi, 1996 r. (J. Rychlewski + J. Materniak).

Czasami, gdy nie można się było doczekać wywrotki i groziła nam nuda, sami wlewaliśmy wodę zza burty do wnętrza kajaka (Wda 2000 - pojedynek M. Kaczmarek i H. Ludwisiak kontra W. Konieczny z wujkiem), albo też dokonywaliśmy kontrolowanego przeciążania pięcioosobową załogą (Obra 1997).

 

Na zakończenie niektórych spływów wzrost kwalifikacji załogi potwierdzano uroczystym chrztem. Specjalnie zapraszany był na tę okazję Neptun (hm... Proteusz?) z małżonką Prozerpiną i drużyną diabłów wodnych. Zgodnie z tradycją, przed wręczeniem dyplomu i nadaniem wodniackiego imienia kandydaci delektowali się niejadalnymi substancjami, przechodzili próbę parzenia pokrzywą i tym podobne zabiegi. Wszyscy szybko wracali do zdrowia. Szczególnie dobrze udokumentowano fotografiami uroczystość chrzcielną z roku 1993.

 

Na opisanych spływach wypoczywali i starsi, i młodsi, a co najważniejsze - razem. Do grona najmłodszych należą Agnieszka i Marcin w wieku lat 6 i 5, którzy towarzyszyli nam dzielnie na Obrze w roku 1999.

No to - płyniemy dalej!

LISTY UCZESTNIKÓW spływów kajakowych (plik w formacie pdf)